Wiele już napisano o zmieniającej się roli bibliotek we współczesnym społeczeństwie - informacyjnym, demokratycznym, zubożałym, wykluczonym, źle wyedukowanym, desperacko poszukującym wiedzy, niewybrednym pod względem preferencji kulturalnych, itd. Mimo iż świadomość negatywnych zjawisk XXI wieku i rodzących się dzięki nim potrzeb jest w środowisku bibliotekarskim wysoka, wciąż można mieć wrażenie, że rola bibliotek nie jest we współczesnym społeczeństwie w pełni dostrzegana, czy też doceniana.
Niemiłe refleksje budzą, na przykład, wizyty w niektórych filiach bibliotek publicznych, zwłaszcza tych usytuowanych w biedniejszych dzielnicach górnośląskich miast, gdzie stopa bezrobocia należy do najwyższych w kraju, a dochód na mieszkańca jest jednym z najniższych. Nieremontowane od wielu lat, pozbawione komputerów, multimediów i dostępu do nowoczesnych źródeł informacji przypominają placówki biblioteczne funkcjonujące w latach 70-tych, choć tamte mogły przynajmniej liczyć na stały dopływ nowości wydawniczych. Te - nie zawsze, gdyż pieniędzy na zakup książek jest za mało, a priorytetowo traktowana jest centrala.
Nic więc dziwnego, że wielu osobom biblioteka nie kojarzy się z nowoczesnością, a najbardziej rozbudowana sieć placówek kulturalnych w kraju (w myśl kilku obowiązujących ustaw każda gmina w Polsce musi utrzymywać co najmniej jedną bibliotekę publiczną), choć imponuje liczebnością swoich węzłów, jest jednak przerażająco niespójna. Obok znakomicie wyposażonych, nowoczesnych i modelowych bibliotek dla młodych klientów (takich jak wrocławska Mediateka) w tej samej ogólnokrajowej sieci bibliotecznej występują takie właśnie niedoinwestowane, straszące warunkami lokalowymi placówki, nie mogące liczyć ani na dobry księgozbiór, ani na nowoczesny sprzęt. Nie dziwią więc dylematy: czy zamykać takie filie, a oszczędzone środki przeznaczyć na modernizację pozostałych placówek, czy też bronić ich za wszelką cenę, argumentując, że bywają one jedynymi dostępnymi miejscami kontaktu z kulturą dla mieszkańców biednych dzielnic i dla ich dzieci.
Wydaje się, że dylematy te będą funkcjonować tak długo, aż definitywnie rozwiążą je mechanizmy wolnorynkowe: coraz mniej ludzi czyta książki i coraz trudniej będzie uzasadnić konieczność utrzymywania tak rozbudowanej sieci bibliotek. A te, które zostaną, będą musiały stale udowadniać, że są swoim odbiorcom potrzebne, inaczej odbiorcy ci sprzeciwią się przeznaczaniu publicznych pieniędzy na ich funkcjonowanie.
Niestety wielu ludzi uważa bibliotekę (a szczególnie publiczną) za miejsce, w którym wyłącznie wypożycza się książki. A ponieważ czytanie zasadniczo nie jest trendy (niektóre gwiazdy mediów wręcz publicznie przechwalają się, że od lat nie przeczytały żadnej książki), nie dziwi fakt, że liczba użytkowników bibliotek jest z roku na rok coraz mniejsza, autorzy opracowań statystycznych biją na alarm, a instytucje rządowe i różne fundacje wciąż ogłaszają ogólnopolskie akcje, czy kampanie czytelnicze.
Niewielu ludzi jednak wie, chyba że są stałymi bywalcami bibliotek, że realizują one także inne zadania: udostępniają bezpłatnie Internet, pomagają w wyszukiwaniu informacji, prowadzą szkolenia i warsztaty o bardzo przydatnej we współczesnym świecie tematyce, udostępniają posiadane publikacje w bibliotekach cyfrowych, organizują różnorodne zajęcia dla dzieci i młodzieży, a osobom dorosłym oferują ciekawe imprezy kulturalne. Większość z tych usług nie wymaga od odbiorców ponoszenia jakichkolwiek kosztów, a adresowana jest do wszystkich zainteresowanych, bez żadnych (lub prawie żadnych) ograniczeń. W kraju, w którym dostęp do dóbr kultury wiąże się z coraz większymi opłatami (np. ceny biletów na koncerty są wyższe niż w innych państwach, o czym miałam okazję kilkakrotnie się przekonać), a umiejętność szybkiego zdobywania informacji (szczególnie elektronicznej) stała się już w życiu niezbędna, zadziwia fakt, że bramy bibliotek jeszcze się nie rozpadły pod naporem tłumów użytkowników. To prawda, że nie wszystkie placówki organizują atrakcyjne imprezy i nie wszystkie mają możliwości (sprzętowe, lokalowe i finansowe), by w swoich działaniach wykraczać poza standardowe wypożyczanie książek. Ale nawet te, których poziom usług jest imponujący, mogłyby robić więcej, by nagłośnić w mediach charakter swojej działalności, typy oferowanych usług, a ponadto wymieniać się doświadczeniami z innymi bibliotekami i rozpowszechniać tzw. dobre praktyki.
Taką praktyką (dobrą, a wręcz znakomitą) mogłyby być różne sposoby uczenia osób starszych, czy też w inny sposób zagrożonych społecznym wykluczeniem, posługiwania się komputerem i Internetem. Niektóre biblioteki publiczne (np. zaprzyjaźnione biblioteki powiatu bielskiego w województwie śląskim - Książnica Beskidzka w Bielsku Białej i Gminna Biblioteka Publiczna w Bestwinie) organizują warsztaty komputerowe dla osób starszych, cieszące się ogromnym powodzeniem. Współczesne społeczeństwa coraz bardziej się starzeją, a osoby starsze rzadko mają okazję do kontaktu z nowoczesnymi technologiami (chyba że mają chętnego do pomocy wnuka). Opanowanie obsługi komputera i Internetu nie tylko ułatwiłoby im życie (niedługo pewne sprawy urzędowe będzie można załatwić wyłącznie za pośrednictwem Sieci), ale też pozwoliłoby im na uczestnictwo w dostępnych dla nich jeszcze formach życia społecznego (wolontariat, rozrywka, sprawniejsza komunikacja z otoczeniem, itp.).
Przykład biblioteki gminnej w Bestwinie, która - choć pracuje modelowo - nie może się równać pod względem warunków lokalowych, kadry czy budżetu z wielkomiejskimi bibliotekami, pokazuje, że nie trzeba być wielką instytucją, by realizować takie działania, ani że te działania nie muszą być prowadzone od razu na dużą skalę. Warto propagować takie pomysły, zachęcać innych do ich realizacji, a także nagłaśniać, gdzie się da. To prawda, że nie zawsze mamy sprzęt i środki finansowe, by zaoferować ludziom coś ciekawego, ale nie zawsze też potrafimy odpowiednio uzasadnić konieczność ich posiadania. A także przekonać ludzi (zarówno decydentów, jak i odbiorców naszych usług), że swoją działalnością możemy zaspokoić najbardziej palące potrzeby środowiska i tym samym przyczyniać się do jego rozwoju. Umiejętność przekonywania oraz biegłość w nowomedialnej retoryce wydaje się tutaj bardzo istotna. Szkoda, że nie uczą tego na bibliotekoznawczych studiach...
Z ciekawą inicjatywą spotkałam się też w serwisie www jednej z amerykańskich bibliotek: Hennepin County Library, która umieściła na swoich stronach interaktywne samouczki dla użytkowników bibliotecznych zasobów informacyjnych, ale również dla osób dopiero zaczynających swoją pracę z komputerem, np. ćwiczenia z posługiwania się myszą. Jak widać, nawet w Ameryce information literacy wciąż jeszcze nie jest zjawiskiem powszechnym, choć Amerykanie już wiedzą, gdzie szukać pomocy - oczywiście w bibliotece :)
2 komentarze:
Przyznam szczerze, że gdyby ktoś zapytał mnie o cel istnienia współczesnych polskich bibliotek, miałabym nieco kłopotu z odpowiedzią. I myślę, że nieklarowność celu jest tym czynnikiem, który bibliotekarstwo - nie wiem, czy inne, ale polskie na pewno – trochę rozkłada.
Jeśli za cel przyjmiemy zgromadzenie, opracowanie (uporządkowanie) i udostępnienie pewnego zbioru książek (wszystko jedno, po co), no to rzeczywiście można usiąść i poczekać, zdać się na łaskę-niełaskę losu: albo będą czytać, albo nie będą.
Jeśli za cel przyjmiemy zgromadzenie, opracowanie i udostępnienie pewnego zbioru różnorodnych dokumentów, tych nieksiążkowych także, sytuacja niewiele się tutaj zmieni, bo jest przecież poważny konkurent: internet.
Jeśli zbierzemy manatki, przeniesiemy je do konkurencji, tam bibliotekę lokując, posiedzimy sobie i poczekamy nowocześniej - z klawiaturą pod ręką i z nosem w ekranie - czy nasza sytuacja wówczas ulegnie zmianie? Jak da się zorganizować bibliotekę w czymś, co samo w sobie jest już biblioteką? Co tu zgromadzić, co opracować, co udostępnić, jeśli wszystkie te działania rezerwuje sobie internet, jeśli uświęcone tradycją bibliotekarską czynności w przestrzeni internetu robią się prawie same, są dostępne milionom nie-bibliotekarzy?
Pomysł składowania i udostępniania w zorganizowany sposób utrwalonej wiedzy ludzkiej sięgnął tak niebotycznych szczytów, że wszelkie namiastki podobnych działań powoli tracą sens. Wykładane potocznie i na uniwersytetach definicje bibliotek przeżyły się, nie odrodzą bibliotekarstwa - bibliotekarstwem w tym znaczeniu, które dawno temu zostało nadane, zaczyna być dzisiaj internet.
Jakiej definicji i jakiego celu potrzebuje współczesna biblioteka polska, by jej istnienie miało sens? Ma to być miejsce ochrony? Miejsce edukacji w duchu tradycyjnej kultury? Miejsce pamięci o dawnej technice przekazu wiedzy? Ma to być system wspomagający wyszukiwanie w internecie? Zbiór wyselekcjonowanych pod pewnym kątem e-tekstów? Rodzaj agentury? Rodzaj środowiska wirtualnego skupiającego ludzi o ściśle określonych upodobaniach?
Co można nazwać biblioteką w czasach „ubibliotekowienia” ogromnych wirtualnych przestrzeni?
No, muszę przyznać, że mnie zainspirowałaś. Pozdrawiam. Dana
Ojej, dzięki :)
Jakoś w to wątpię, by udało się współczesnym bibliotekom zachować te cele, które kiedyś, w innej rzeczywistości zapisano w ustawach i w różnych bibliotekarskich podręcznikach. Teraz trzeba nam raczej celów ruchomych - ciągłego badania potrzeb środowiska i wstrzeliwania się w nowo powstające nisze. Ja bym stawiała na edukację, tym bardziej, że ciągle się słyszy, że szkoły nie są w stanie nauczyć wielu przydatnych w życiu umiejętności. Przede wszystkim na edukację informacyjną - wyszukiwanie w Internecie wcale nie jest proste, a my mamy i umiemy wiele. Przynajmniej teoretycznie. Wydaje mi się, jak śledzę serwisy www bibliotek amerykańskich, kanadyjskich, czy brytyjskich, że "events", czyli zarówno imprezy kulturalne, jak i różne zajęcia edukacyjne dla dzieci, młodzieży i osób dorosłych, zaczynają stawać się jednym z ważniejszych obszarów działalności bibliotecznej.
Nasze biblioteki publiczne też robią naprawdę niesamowite rzeczy: zajęcia terapeutyczne dla dzieci specjalnej troski, warsztaty plastyczne, literackie, nawet chyba gdzieś widziałam dziennikarskie, darmowe koncerty, spotkania z ciekawymi ludźmi. Biblioteka w moim mieście (Dąbrowie Górniczej) zorganizowała darmowy kurs japońskiego z warsztatami kaligrafii, pokazem broni samurajskiej, prelekcją o kulturze Japonii itp. :)
Problem w tym, że jeśli biblioteka nie ma funduszy, to nie zrobi tak atrakcyjnych imprez, ani nie zorganizuje warsztatów prowadzonych przez fachowca. Organizator na to extra pieniędzy nie da, bo musi (tzn powinien - he he) zapewnić środki finansowe na zakup książek, multimedia, remonty i komputery... Więc najczęściej jest tak, że biblioteki same te fundusze zdobywają, korzystając z różnych programów finansowania - o ile potrafią, i często im sie nie udaje, mimo ze potrafią (dostępność środków finansowania kultury np. z programów ministerialnych jest dość dyskusyjna, choć - oczywiście - jest i trzeba ją wykorzystać).
Dla mnie problemem jest też to, że wciąż niewielu ludzi wie, co biblioteki robią, poza wypożyczaniem książek. Fakt - na japoński przychodziły tłumy, ale ktoś w innym mieście, kto codziennie przechodzi obok biednej filii z przestarzałym księgozbiorem i bez komputera, zapewne nie wpadnie na to, że biblioteka (w ogóle) cokolwiek mogłaby mu zaoferować. Wydaje mi się, że trzeba to jakoś inaczej nagłaśniać, współpracować, wymieniać sie pomysłami, edukować sie wzajemnie i wykorzystywać do tego nowe narzędzia. Tu widzę właśnie potencjał "dwuzerowości" - dzięki społecznościowym narzędziom informacja przebiega sieć w mgnieniu oka. Na tradycyjne opracowania, czy nawet tradycyjne media zanadto bym nie liczyła, gdyż wciąż operują narzędziami 1.0. Nawet my bibliotekarze im tych narzędzi dostarczamy, od lat analizując, opracowując i publikując te same dane statystyczne, które pokazują zaledwie wycinek działalności bibliotecznej, np. liczbę zarejestrowanych czytelników. Ta, jak wiadomo, nieubłaganie spada, a na jej podstawie wnioskuje
się, że praca bibliotekarzy jest coraz gorsza, a biblioteki coraz mniej potrzebne. A tak wcale nie jest.
Pozdrawiam serdecznie!
Prześlij komentarz